Mam katar, a wirusy to moi koledzy z pracy

Ludzie chcą być wiarygodni. To bardzo naturalne. Irytujemy się, kiedy ktoś podważa nasze zdanie i szuka luk w wypowiedziach. Drąży, czy aby przypadkiem nie popełniliśmy żadnego błędu, nie powołujemy się na nieoficjalne, nierzetelne źródła. Trzeba sprawdzić, czy chociaż raz robiliśmy coś, o czym mówimy, mieliśmy realną styczność z taką osobą, czy on naprawdę tam był, czy ona serio to jadła, czy tamtem rzeczywiście to powiedział. Jak zachować wiarygodność, kiedy ciągle ktoś ją podaje w wątpliwość? Bardzo dobrym sposobem na to, jest umiejętne posługiwanie się słowem, które w gruncie rzeczy wcale takie umiejętne nie jest. 

Cała Polska żyła felietonem piętnastoletniej Laury, jej problemami osobistymi oraz sytuacji w szkole (już byłej). Polacy krytukują szkolnictwo i jego metody wychowawczo-edukacyjne (dla mnie też nie są idealne), bronią dziewczynki, mają do niej pretensje o to, że zmyśliła całą sytuację, że zrobiła specjalnie szum wokół samej siebie, stają murem za jej marzeniami o pisaniu. Mnie te aspekty kompletnie nie interesują. Nigdy się nie dowiemy, czy sytuacja w felietonie rzeczywiście miała miejsce, jak to się stało i kto jest za to odpowiedzialny - to nierealne, dopóki mamy dwie strony medalu (a nawet trzy), które tak zawzięcie ze sobą walczą. Moją uwagę zwróciło jedno sformułowanie w rzeczonym tekście, które do tej pory nie daje mi spokoju i przy okazji wkurza. Wkurza niemiłosiernie. A jak mnie coś wkurza, to wywołuje falę kolejnych rzeczy, które mnie trochę bardziej niż wkurzają. Zatem:

"Szkoła… gimnazjum, mój osobisty dramat i horror. Miejsce naszpikowane przemocą, o której wstyd mówić głośno, wręcz jest niemile widziane czy zakazane. Szkoła a właściwie jej uczniowie sami sobie tworzą psychozę." (źródło: praca konkursowa Laury Starczewskiej, cytat oryginalny).

Ze słowami jest dużo problemów. Często ich sens jest niejasny, są użyte w nieodpowiednim kontekście, doprowadzają do nieporozumień i konfliktów. Słowa także ranią i to nie byle jak - zakorzeniają się w naszej pamięci i nie dają o sobie zapomnieć, ponieważ niosą za sobą jakąś historię. Oczywiście, niekoniecznie jest to przeżycie pozytywne. Ludzie zwykle nie zapominają słów przykrych, obraźliwych. Ale słowa, to także narzędzie - wykuwamy nimi swój obraz, wiarygodny obraz. 

Tendecje do używania słów, których znaczenia się nie zna bądź nie rozumie, wykazują w większości dzieci, co w sumie jest logiczne. A to gdzieś usłyszą, a to gdzieś przeczytają i myślą sobie, że wiedzą, o co chodzi. Albo to tak mądrze i dostojnie brzmi, doda mi poczucia dojrzałości w oczach innych i usłyszę pochwały, że ja, piętnastolatka, posługuję się mądrym, wyszukanym słownictwem, nie to, co te gimbuski, niedojrzałe bachory. Za słowa trzeba również brać odpowiedzialność, a próba zaprezentowania się w dobrym świetle nie jest usprawiedliwieniem na ignorancję. Piętnastoletnia dziewczynka powinna już wiedzieć, że psychoza to zaburzenie psychiczne, a nie literacka metafora sytuacji w placówce oświatowej. Jakkiekolwiek byłyby jej intencje, nie wybieli się nimi akurat w tej sytuacji. A przynajmniej w oczach tych, którzy z psychozą mieli styczność lub wykazują empatię wobec osób na nią cierpiących. Albo i tych, którzy przykładają dużą wagę, co do odpowiedzialności za słowa.
Posiadam wiedzę, czym jest felieton i jakimi prawami się rządzi. Wiem, że często tzw. punkt zaczepienia, czyli problem, sytuacja, zdarzenie, do którego wyrażamy swoje stanowisko jest podkoloryzowane. Porównuję to zjawisko do gry aktorów w teatrze. Są to zabiegi warsztatowe, których nie zobaczymy w filmach. Tutaj emocje biorą górę, uczucia wspinają się na piedestał i  tworzą swoją aurę. Nie są to ruchy, gesty i akty naturalne, często przesadne. Takie, których na codzień nie wykonujemy. Rozumiem, że autorka pragnęła dodać szczypty dramaturgii swojej pracy, uwrażliwić na problem, podkreślić go na czerwono. Ale nie tędy droga. 
Dla osób niewiarygodnych taki tekst jest wiarygodny. To idealne miejsce dla ignorantów, którzy metaforami usprawiedliwiają swoją niewiedzę. "To zabieg celowy!" - owszem, żeby wzmocnić wydźwięk pracy, nic poza tym. Samo wyznawanie zasady "grunt, że dobrze brzmi", daje jasny sygnał, że mamy do czynienia z osobą, która nie pisze dla samego pisania i chce, żeby o jej tekstach tylko się mówiło. Nie czuję tego, nie kupuję, że ten tekst miał mnie uwrażliwić na problem w nim opisany. Najwidoczniej nie jest to problem najwyższej rangi, skoro do opisu tła podchodzi się tak lekceważąco.

Trudno mieć pretensje do piętnastolatki o to, że nie jest profesjonalistką w swoim fachu. Są jednak rzeczy, których wymaga się, niezależnie od wieku, ponieważ oddają trochę drugie dno literatury, czyli od publicystyki również - szczere przesłanie. Zasada "wiem, o czym piszę" jest podstawą. Użycie terminu "psychoza" w tym kontekście jest dla mnie niedojrzałe i godzi w osoby cierpiące na tę chorobę. Godzi też w samą autorkę, która pokazuje, że nie traktuje swojego pisania zbyt poważnie, zaś w mediach uchodzi za ikonę polskiego dziennikarstwa. Trochę mnie martwi nowe, polskie dziennikarstwo, a raczej kierunek, w którym zmierza. 

Ludzie roztrząsali tę sprawę na wielu płaszczyznach i według mnie niepotrzebnie. Skoro szum był o felietonie, to skupmy się właśnie na nim. Trudno się czyta tę pracę i nie mam tu na myśli, że przez pryzmat błędów różnej maści - to pomijam i pozostawiam bez komentarza. Trochę niepokojące jest to, że młoda osoba jest przepełniona aż tak wielką nienawiścią, pogardą, zniechęceniem i.. poczuciem wyższości. Rozumiem, że dla dziewczynki okres gimnazjum był i nadal jest istnym piekłem, ale hejtu hejtem się nie zwalczy. Nienawiść rodzi nienawiść. Dzisiaj, zamiast rozmawiać o problemie plotki i nierzetelnej edukacji seksualnej, rozmawiamy o prywatnym życiu tej dziewczyny, co moim zdaniem jest absurdalne i nic nie wnosi do sprawy. Powątpiewam w słuszność genezy tego tekstu i motywów, które kierowały autorką. Felieton to bardzo specyficzna forma wyrazu, wręcz idealna na indywidualistów. Jest to odpowiednie miejsce do "wylania" z siebie uczuć, emocji, które motywowane jakąś sytuacją wydają na świat opinię. Ja w tym tekście żadnej opinii nie widzę. Widzę chęć pokazania innym, jaka krzywda mnie spotkała i jak ja bardzo nienawidzę mojej klasy oraz nauczycieli. Gimbusy to tylko by innych krzywdziły, wymądrzały się i roznosiły plotki. Istna zorganizowana grupa przestępcza.

Tekst otrzymał miano "dojrzałego". Możę żyję w alternatywnej rzeczywistości, ale jak dla mnie, dojrzałość ma troszkę inny cel, sens niż wyrzucanie z siebie nienawiści do innych za spotkaną krzywdę. Dojrzałość to wskazanie problemu, opisanie go w konkretny sposób tak, żeby emocje nie wzięły góry (sztuka panowania nad samym sobą i swoją impulsywnością). To oświadczanie, że nie jest się świętym, swoje ma się za uszami, ale problem jest widoczny i trzeba go rozwiązać, bo to wyjdzie wszystkim na dobre. Autorka wskazała metody, którymi można się posłużyć, aby zniwelować skomplikowaną sytuację, ale znowu mam co do tego pewne zastrzeżenia. Rozmowy z przedstawicielami prawa bądź ginekologami są ważne, ale nic nie znaczą, jeżeli sami nie zdajemy sobie sprawy z wagi problemu. To wszystko zależy od nas, od naszego dialogu i wzajemnego szacunku. Grożenie konsekwencjami prawnymi nic nie wskóra, bo nikt nie znalazł jeszcze takiego paragrafu na moralność. Poza tym, odnoszę wrażenie, że propozycja tych rozmów miała charakter osobisty i autorka chciała zaprezentować, jak duże piętno odcisnęła na niej cała ta sytuacja. To miało pomóc raczej jej, niż innym.

Czuję zapach jadu, drapiącego po gardle kwasu, który cieknie po tej pracy i nadaje jej agresywny ton. Czuję osobiste pobudki, niekoniecznie szlachetne, które zmotywowały autorkę do napisania tekstu. Niemniej, jestem w stanie rozumiem gniew i chęć zemsty piętnastolatki. Ugodzono w jej godność, w jakiś sposób jej życie było wywrócone do góry nogami przez jakiś czas. Jednakże, sytuacja, która ją do tego doprawdziła, na pewno nie była psychozą.
Warto rozmawiać i nie bać się prosić o rozmowę. Owszem, poprzez pisanie można sobie ulżyć, ale lepiej tego potem nigdzie nie publikować, bo wychodzą same nieprzyjemności. Podziwiam autorkę, że chce dyskutować o sprawach, które niektórzy zbywają machnięciem ręki. Wykorzystywanie takich tematów do swoich osobistych podbudek nie przystoi osobie, która chce się zajmować dziennikarstwem "na poważnie" w przyszłości. Warto być pokornym i poddać się kluczowej refleksji, zanim coś napiszemy i wyślemy w świat:

"Czy ja to piszę tylko dla siebie? Czy dla siebie i innych? Czy z mojej pracy ktoś coś wyciągnie?"

Można to intepretować dwojako, gdyż zależy to od poziomu, na którym pracujemy. Osoba działająca głównie w beletrystyce będzie pisać dla siebie, ale przekaz książki będzie dla innych. Zaś dziennikarz jest mesjaszem dla świata - to dla niego ma nieść przekaz, a przy okazji i dla siebie, bo też jest jego częścią. Nie chcę żyć w świecie przepełnionym nienawiścią i ignorancją. Myślę, że inni także tego pragną. 


- A. 













Komentarze

Popularne posty