Światu susza nie grozi, ale ileż może padać?

Pojawiają się jak grzyby po deszczu. Przeglądając social media, czytając prasę bądź słuchając wypowiedzi osób z naszego środowiska, ciągle na nich trafiamy. Pisarze, felietoniści, reporteży, satyrycy, scenarzyści. Kim oni właściwie są? I kto może określić się takim mianem, aby nie wzbudzić kontrowersji? Czy ja mam do tego również prawo? Mogę?

W moim rodzinnym mieście co roku odbywa się Sesja Dziennikarska, a jej nieodłącznym elementem są warsztaty prowadzone przez ikony polskiego dziennikarstwa. Ich głównym celem jest przekazanie młodym, ambitnym ludziom wiedzy na temat tajników publicystyki, jakie prawa rządzą tym złożonym światem, jak pisać, co pisać, kiedy pisać, po co pisać i w ogóle - co to znaczy to "pisać". W takim zamieszaniu można się przecież pogubić i człowiek zapomina, po co w ogóle na te warsztaty przyszedł i przede wszystkim, co chce z nich wynieść. Nieraz dopadało mnie właśnie takie zwątpienie, a w mojej głowie kiełkowała myśl: "To jak ja mam w końcu pisać?".

Niepewność oraz niewiedza wzbudzały agresję i niewypowiedzianą niechęć do prelegentów warsztatów. A kim oni w ogóle są, żeby mówić mi, jak mam pisać?! Sprawdźmy, z kim mam tutaj w ogóle do czynienia. Ocenimy stopień bezczelności tych osób. No, to biorę kartkę z rozpisanym programem Sesji i sprawdzam, kto nas dzisiaj odwiedził: dziennikarz, felietonista, reporter radiowy i telewizyjny.  Przed oczami bardzo wyraźnie zarysowują mi się te tytuły, które ciążą niczym plastron lidera Pucharu Świata w skokach, chociaż nie są napisane pogrubioną czcionką. Więc, tak - czy jest sens zaczynać polemikę? Doświadczeni ludzie, mają swoje odznaczenia w fachu, więc moje pretensje są nieuzasdnione. Ale nadal mam wątpliwości, jak pisać!

Z czasem naszła mnie kolejna myśl, nieco bardziej refleksyjna. Mam tę pewność, bo potem strasznie bolała mnie głowa, a to charakterystyczny skutek takich potyczek w moim mózgu. Przecież ci dziennikarze, felietoności i et cetera nieraz zastanawiali się, jak pisać i mieli podobny harmider myśli, jak ja. Ale z drugiej strony - przecież mają te swoje tytuły, które tak często się wspomina i jednak coś tam sobie skrobią, coś tam piszą. Koło się toczy. Kolejna luka. O co w tym wszystkim chodzi?! Pozabierajcie im je sprzed nazwisk, bo zaraz chyba zwariuję!

Odpuściłam temat. Właściwie, to odłożyłam go na bok, bo wiedziałam, że kiedyś do właściwych wniosków dojdę, ale ten czas jeszcze nie nadszedł. Powróciłam więc do mojej rutyny, której nieodłącznym elementem jest realizacja mojej największej pasji. Kocham teatr, możliwość wyrażania swoich emocji poprzez grę aktorską i tworzenie przeróżnych historii, które później w artystycznym wydaniu wychodzą na światło dzienne. Pozwoliłam się porwać moim wizjom, układałam w głowie szkielety scenariuszy i próbowałam je później przelać na papier. Ani razu w mojej głowie nie pojawiła się myśl, że jestem scenarzystką. Ani razu. Wydawało mi się to czymś abstrakcyjnym. Po prostu tworzyłam coś, nadawałam temu imię i uczyłam, czym jest świat. Uznałam, że świadomość tytułu nie jest tutaj do niczego potrzebna, bo to przecież niczego nie zmienia. Mój tekst nie stanie się bardziej wartościowy, merytoryczny bądź kreatywny przez stosowanie danego określenia na tego, kto je stworzył. Ja po prostu chciałam tchnąć w niego życie. W tamtym momencie zrozumiałam, że chyba jednak wiem, o co chodzi w tym całym pisaniu. I tutaj ponownie poddałam się batalii myśli. Być może te wszystkie osobistości mają te swoje określenia, ale czy sami wierzą w ich prawdziwość? Czy to w ogóle o czymś świadczy? Czy przedstawiając się komuś, zaznaczają to tak wyraźnie, jak robią to organizatorzy owych, nieszczęsnych warsztatów (ale nie tylko oni)? Myślę, że nie. Oni po prostu piszą i właśnie tym zasłużyli sobie na te odznaczenia. Stephen King pewnie ma świadomość tego, jak nazywają go inni, ale sam o sobie tak nie mówi. Chyba własnie w tym tkwi sekret sukcesu jego i wielu innych.

Bycie intelektualistą jest potwornie skomplikowane. Artyści działający w literaturze i jej pochodnych to najbardziej oderwani od rzeczywistości ludzie, których można spotkać. Robiąc coś, zdają sobie sprawę, kim mniej więcej są, ale reagują na to lekceważającym machnięciem dłoni. Wzruszają ramionami i nadal robią swoje. I jak tu nie zwariować?

Pisanie jest dość niebezpiecznym zajęciem. Nadmierne korzystanie z tego może sprawić, że zaczniemy sobie wmawiać niestworzone rzeczy. Napiszemy dwa teksty, opublikujemy je gdzieś na jakimś blogu, a w opisie na Instagramie walniemy dumne słowo "pisarz". Ludzie z zewnątrz pomyślą sobie: "Ale dlaczego?". I ja też, widząc takie sytuacje, pytam sama siebie, dlaczego?

W XXI wieku mamy nadprodukcję artystów. Stworzono gatunek, któremu nie grozi wyginięcie, ale za to czyha na niego przeżarcie przez siebie samego. Na dobrą sprawę, może być nim każdy i trudno zauważyć w tym jakąkolwiek szczerość. Myślę, że można to porównać poniekąd do przyjaźni. Za przyjaciela możemy uznać na dobrą sprawę każdego, ale nawet ze statystycznego punktu widzenia, część z nich okaże się fałszywymi osobami, które będą chciały nam tylko i wyłącznie zaszkodzić. Tak się może stać, ale nie musi. Duży wpływ na to wszystko mają ludzie. Wsadzają swoich na trony i ogłaszają ich pisarzami, dziennikarzami. Część ludu uzna ich za godnych tego mienia, część będzie chciała się tych przedstawicieli pozbyć i zmazać za wszelką cenę plamę wstydu, którą zostawili po sobie. Na warsztatach dziennikarskich jeden z prowadzących powiedział bardzo mądrą rzecz. Nie będę cytować słowo w słowo, bo moja pamięć nie jest aż tak doskonała. Ów pan dał nam pewną radę. Jeżeli oglądając telewizję i widząc nadętego, pysznego prezentera, uznamy, że widzimy samych siebie, to dobrym rozwiązaniem będzie rzuczenie roboty. Podchodząc do tego analogicznie, można stosować tę radę na wielu płaszczyznach. Skromność, rzetelność i robienie czegoś z pasji, która jest jednym z najpiękniejszych zjawisk na świecie jeszcze nikomu nie zaszkodziły. No, może jednak tak. Nie zawsze stawało się wtedy celebrytą.


Chyba nie doczekam się rozwiązania tego problemu. Koszty zaś rosną z każdym dniem - literatura traci na znaczeniu, kiedy wokoło ustawiają się łakomczuchy, chcące skubnąć kawałek tego tortu tylko po to, żeby coś wpakować do buzi, a nie delektować się smakiem. Mam wrażenie, że teraz każdy chce być pisarzem, a coraz mniej osób chce pisać.





--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szanowni państwo,
tym tekstem (mam pewne wątpliwości, co do orientacji tego tekstu, nie wiem, do jakiego gatunku to zaliczyć, ale załóżmy, że jest to felieton) chciałabym rozpocząć swoją przygodę na tym blogu. Jestem zdeklarowanym introwertykiem, ale cierpię także na astmę i chciałabym w końcu móc normalnie oddychać. Ta stronka (wykonana na razie byle jak) jest moim inhalatorem. Istnieje dużo rzeczy, aspektów, ludzi, sytuacji, o których chciałabym mówić, które mnie wkurzają lub smucą. Opisując je i tak pewnie mój stosunek do nich się zmieni, ale warto zawsze spróbować, prawda?

Blogów też mamy na pęczki i nie cierpimy na ich deficyt, aczkolwiek, zawszte zastanawiało mnie jedno. Ilu z tych blogerów chce naprawdę coś pisać, dawać, a nie tylko brać i czuć się przy tym nieograniczonym?

Dziękuję za poświęcenie Państwa prywatnego, cennego zapewne czasu na czytanie moich refleksji.









Komentarze

Popularne posty